Dawno, dawno temu, ósmego sierpnia dwa tysiące czternastego roku, korzystając z wolnego i pogodnego dnia postanowiłem pojechać na stopa z Łodzi do Sieradza. I pojechałem… przez Bełchatów do Kleszczowa – najbogatszej gminy w Polsce… cyknąć sobie fotkę na punkcie widokowym na Kopalnię Bełchatów. Niby zwykła jednodniowa, spontaniczna wycieczka ale do końca taka zwykła to ona nie była – ktoś z góry mi ją sfinansował zsyłając mi na pobocze szosy dwudziestozłotowy banknot. Nie dość, że wycieczka za darmo, to jeszcze z zyskiem. A na koniec jeszcze utwierdziłem się w przekonaniu, że diabeł tkwi w szczegółach.
Lubię takie szybkie, przyjemne spontany podczas
których dzieje się magia. Myślę, że nie przesadzam z tym słowem, bo jeśli po
drodze znajduję dwadzieścia złotych, dzięki którym wycieczka jest bardziej niż
darmowa a przypadkowi ludzie, a właściwie to jeden z trzech ludzi, których
spotkałem u celu mojej podróży, dzwoni na informację i sprawdza o której mam
najbliższy autobus do Łodzi poświęcając na to swoje cenne piętnaście minut i z
jakieś siedem złotych, to tylko mogę to nazwać szczęśliwym zbiegiem
okoliczności. A że w zbiegi okoliczności nie wierzę, mogę śmiało nazwać to
magią. Fajnie, że jeszcze ludzie potrafią zdobyć się na miły gest. Tak czy
inaczej udało mi się przebyć 140km w dwie strony i zostało mi do tego dopłacone
z góry, z nieba czy nie wiem skąd w postaci dwudziestu złotych. Jedyny warunek,
jaki musiałem spełnić, to po prostu wyjść z domu. Nie miałem czasu, żeby jechać
dalej, bo na dwudziestą trzecią musiałem być w domu i byłem… na dziewiętnastą.
Z domu wyszedłem o trzynastej. Bilet powrotny z Kleszczowa do Łodzi kosztował czternaście
pięćdziesiąt, dzięki czemu zostało mi jeszcze w kieszeni gratisowe pięć złotych.
Abstrahując,
to często zdarza mi się znajdywać banknoty(mam po prostu wrażenie, że zdarza mi
się to stosunkowo częściej, niż innym) w dziwnych miejscach i myślę, że
zawdzięczam to pewnej praktyce o której prawie na pewno kiedyś tu napiszę.
Najbardziej uradowałem się, że osiągnąłem cel i że
poszło mi to bardzo sprawnie, mimo tego, że absolutnie nie wiedziałem jak
dojechać na punkt widokowy w Kleszczowie.
Podczas wycieczki udało mi się przeczytać prawie sto
stron całkiem fajnej powieści.
Decyzja o
wycieczce z Łodzi do Kleszczowa – najbogatszej gminy w Polsce – zapadła w
drodze spontanicznego wypadu do Sieradza, co wymagało drastycznego odbicia z
kierunku zachodniego na południowy, więc ta drobna eskapada absolutnie nie była
planowana. Mapę co prawda miałem, natomiast o Kleszczowie, że w ogóle istnieje
i że znajduje się w nim punkt widokowy na kopalnię dowiedziałem się dopiero
podczas drogi. Także wyprawa zupełnie nie przewidywalna i zupełnie
spontaniczna. Ale było warto.
Muszę przyznać, że widoki jednak były
niczego sobie. I troszkę wiało.
Diabeł tkwi w szczegółach?
No cóż, Kleszczów – dzięki kopalni węgla brunatnego to najbogatsza
gmina w Polsce – ale rzucił mi się w oczy pewien drobny, jednak diabelsko
istotny dla mieszkańców tej najbogatszej polskiej gminy szczegół, polegający na mało aktualnym rozkładzie jazdy z przed jedenastu lat. Błędy w ortograficzne w nazwie przedsiębiorstwa komunikacyjnego pomijam. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
Teraz planowany, pięciodniowy wyjazd do Mielna i jak
nie popsuję aparatu, zamieszczę tutaj kilka fotek, pogoda zapowiada się kiepska
ale ja, jak zawsze jestem dobrej myśli. Do usłyszenia.
Zapomniałem hasła do tej części internetu, niestety nie napiszę o pewnej praktyce, dzięki której czasem znajduję kasiorę, ale może pod adresem http://pawelbraslawski.blogspot.com/ o tym coś będzie. Oczywiście nic nie obiecuję.
OdpowiedzUsuń