wtorek, 12 sierpnia 2014

Magia spontanicznych wycieczek

Dawno, dawno temu, ósmego sierpnia dwa tysiące czternastego roku, korzystając z wolnego i pogodnego dnia postanowiłem  pojechać na stopa z Łodzi do Sieradza. I pojechałem… przez Bełchatów do Kleszczowa – najbogatszej gminy w Polsce… cyknąć sobie fotkę na punkcie widokowym na Kopalnię Bełchatów. Niby zwykła jednodniowa, spontaniczna wycieczka ale do końca taka zwykła to ona nie była – ktoś z góry mi ją sfinansował zsyłając mi na pobocze szosy dwudziestozłotowy banknot. Nie dość, że wycieczka za darmo, to jeszcze z zyskiem. A na koniec jeszcze utwierdziłem się w przekonaniu, że diabeł tkwi w szczegółach.




Lubię takie szybkie, przyjemne spontany podczas których dzieje się magia. Myślę, że nie przesadzam z tym słowem, bo jeśli po drodze znajduję dwadzieścia złotych, dzięki którym wycieczka jest bardziej niż darmowa a przypadkowi ludzie, a właściwie to jeden z trzech ludzi, których spotkałem u celu mojej podróży, dzwoni na informację i sprawdza o której mam najbliższy autobus do Łodzi poświęcając na to swoje cenne piętnaście minut i z jakieś siedem złotych, to tylko mogę to nazwać szczęśliwym zbiegiem okoliczności. A że w zbiegi okoliczności nie wierzę, mogę śmiało nazwać to magią. Fajnie, że jeszcze ludzie potrafią zdobyć się na miły gest. Tak czy inaczej udało mi się przebyć 140km w dwie strony i zostało mi do tego dopłacone z góry, z nieba czy nie wiem skąd w postaci dwudziestu złotych. Jedyny warunek, jaki musiałem spełnić, to po prostu wyjść z domu. Nie miałem czasu, żeby jechać dalej, bo na dwudziestą trzecią musiałem być w domu i byłem… na dziewiętnastą. Z domu wyszedłem o trzynastej. Bilet powrotny z Kleszczowa do Łodzi kosztował czternaście pięćdziesiąt, dzięki czemu zostało mi jeszcze w kieszeni gratisowe pięć złotych.


Abstrahując, to często zdarza mi się znajdywać banknoty(mam po prostu wrażenie, że zdarza mi się to stosunkowo częściej, niż innym) w dziwnych miejscach i myślę, że zawdzięczam to pewnej praktyce o której prawie na pewno kiedyś tu napiszę.


 
Najbardziej uradowałem się, że osiągnąłem cel i że poszło mi to bardzo sprawnie, mimo tego, że absolutnie nie wiedziałem jak dojechać na punkt widokowy w Kleszczowie.












Podczas wycieczki udało mi się przeczytać prawie sto stron całkiem fajnej powieści.















Decyzja o wycieczce z Łodzi do Kleszczowa – najbogatszej gminy w Polsce – zapadła w drodze spontanicznego wypadu do Sieradza, co wymagało drastycznego odbicia z kierunku zachodniego na południowy, więc ta drobna eskapada absolutnie nie była planowana. Mapę co prawda miałem, natomiast o Kleszczowie, że w ogóle istnieje i że znajduje się w nim punkt widokowy na kopalnię dowiedziałem się dopiero podczas drogi. Także wyprawa zupełnie nie przewidywalna i zupełnie spontaniczna. Ale było warto.



Muszę przyznać, że widoki jednak były niczego sobie. I troszkę wiało.





























 Diabeł tkwi w szczegółach?



No cóż, Kleszczów – dzięki kopalni węgla brunatnego to najbogatsza gmina w Polsce – ale rzucił mi się w oczy pewien drobny, jednak diabelsko istotny dla mieszkańców tej najbogatszej polskiej gminy  szczegół, polegający na mało aktualnym rozkładzie jazdy z przed jedenastu lat. Błędy w ortograficzne w nazwie przedsiębiorstwa komunikacyjnego pomijam.  Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.









Teraz planowany, pięciodniowy wyjazd do Mielna i jak nie popsuję aparatu, zamieszczę tutaj kilka fotek, pogoda zapowiada się kiepska ale ja, jak zawsze jestem dobrej myśli. Do usłyszenia.

1 komentarz:

  1. Zapomniałem hasła do tej części internetu, niestety nie napiszę o pewnej praktyce, dzięki której czasem znajduję kasiorę, ale może pod adresem http://pawelbraslawski.blogspot.com/ o tym coś będzie. Oczywiście nic nie obiecuję.

    OdpowiedzUsuń